Tomasz P. Terlikowski Tomasz P. Terlikowski
83
BLOG

Rok 1939. Reaktywacja?

Tomasz P. Terlikowski Tomasz P. Terlikowski Polityka Obserwuj notkę 58

 Medialne doniesienia o obchodach rocznicy wybuchu II wojny światowej - nie dają specjalnie dużo powodów do radości. Wystawienie nas do wiatru nie tylko przez Stany Zjednoczone, ale również przez Francję i Wielką Brytanię (o czym często się zapomina), rosyjskie "igraszki" wokół rocznicy, ale także zmiana orientacji Stanów Zjednoczonych w polityce zagranicznej - wszystko to są niepokojące sygnały, z których powinniśmy wyciągnąć polityczne i dyplomatyczne wnioski. Wbrew wciąż powracającym zapewnieniom nikt nie może nas bowiem zapewnić, że w perspektywie dwudziestu, trzydziestu lat jesteśmy rzeczywiście bezpieczni. I że scenariusz (odmienny, bo nic nie powtarza się tak samo) 1 września 1939 roku nie może się już powtórzyć. 

 
Zacznijmy od rzeczy oczywistych. Rosja nie ma najmniejszej ochoty na rezygnację z imperialnych zakusów, a Polska (a jeszcze mocniej Litwa, Łotwa i Estonia) wciąż leży w kręgu jej zainteresowań. Prezydenckie ostrzeżenia z ubiegłego roku o tym, że Tbilisi może poprzedzać Wilno i Warszawę - choć grzeszą retoryczną przesadą - wcale nie są bezpodstawne. Ofensywa propagandowa, która ma zmusić inne kraje do przyjęcia sowieckiej (bo nawet nie rosyjskiej - ta bowiem jest o wiele bardziej skomplikowana, by przypomnieć o Rosjanach walczących po stronie Hitlera ze Stalinem) wersji historii, jest tylko jednym z wymiarów tego procesu odbudowywania imperialnych struktur (na razie głównie myślowych). Milczenie w sytuacji, gdy próbuje nam się wmówić w Liście Putina, że Stalin stał po tej samej stronie co Polacy i wspólnie walczyliśmy o "przyszłość ludzkości", jest zwyczajnie głupie, pozwala bowiem Sowietom swobodnie kształtować własną wizję historii już  nie tylko u siebie, ale również u nas.
 
Stany Zjednoczone pod wodzą Baracka Obamy zrezygnowały (miejmy nadzieję, że na razie) z aktywnej polityki w naszej części Europy. To zaś oznaczać może, że pozwolą na bardziej aktywne działania Rosji odnoszące się do naszej części Starego Kontynentu. Stara Europa zaś - jednocząca się i dogadująca od lat z Imperium sowieckim i postsowieckim, zawsze zresztą naszym kosztem - nie będzie chciała sprzeciwiać się imperialnym zakusom Putina i Miedwiediewa. Nie oznacza to oczywiście od razu, że staniemy się ofiarą Rosji, ale - na razie ostrożniej - że polityka wobec Polski uzgadniana będzie poza naszymi plecami między Niemcami, Francją (której prezydent nie raczył pojawić się na obchodach rocznicy 1 września, która - tak przy okazji - jest także rocznicą zdrady Polski przez sojuszników z Francji i Wielkiej Brytanii). A nasze interesy (jak to ma miejsce z bezpieczeństwem energetycznym i rurą przez Bałtyk) nie będą miały w tych targach większego znaczenia. 
 
Relatywne bezpieczeństwo zapewnia nam przy tym wcale nie UE (doświadczenie roku 1939 powinno nas czegoś nauczyć), i nawet nie NATO (coraz częściej debatuje się bowiem nad zmianą jego charakteru), a obecność wojsk amerykańskich w Europie (i dlatego tak bardzo zabiegaliśmy o to, by jednostki armii Stanów Zjednoczonych, stacjonowały także w naszym kraju). Ta ostatnia jednak, biorąc pod uwagę kryzys ekonomiczny, zmianę kierunku zainteresowań w polityce zagranicznej administracji Baracka Obamy, może dobiec końca. A wtedy układ sił w Europie zmieni się dramatycznie i Polska (ale i cała Europa) będzie mogła już zupełnie otwarcie powiedzieć sobie, że czas pokoju i bezpieczeństwa dobiegł końca. I czas - w perspektywie kilkunastu lat szykować się na wojnę (a przynajmniej silny konflikt).
 
Oczywiście pesymistyczne scenariusze nie muszą się zrealizować. Rosja ma liczne kłopoty (gospodarcze, geopolityczne przy granicy z Chinami, ale i demograficzne), Stany Zjednoczone nie muszą się wycofać z Europy, a Unia nie musi podlegać destabilizacji. Rozsądna polityka zakłada jednak nie tylko scenariusze hurra-optymistyczne, ale także negatywne, także najbardziej z możliwych. A państwo jeśli chce istnieć jako podmiot suwerenny musi być przygotowane także do ich przezwyciężania. A żeby to zrobić konieczne jest spełnienie kilku zupełnie fundamentalnych warunków.
 
1. Odbudowanie poczucia konieczności suwerenności (podmiotowości) państwa. Polacy i polskie władze muszą chcieć być podmiotem, a nie przedmiotem stosunków międzynarodowych. Postpolityka, medialno-pijarowskie zabawy nie mogą zastąpić dążenia do prawdziwej polityki, która nie tylko definiuje sfery interesów państwa, nie tylko tworzy instytucje do ich realizacji, ale również działa. Taka odbudowa wymaga oczywiście nie tylko sprawnej dyplomacji (a tej wciąż nam brakuje), nie tylko oddanych państwu służb specjalnych, silnej armii, ale również edukacji i oświaty (a z tym - po kolejnych "genialnych" reformach wcale nie jest dobrze.
 
I od razu trzeba powiedzieć, że wcale nie będzie to prosty proces. Polacy, jak pokazuje dwulecie rządó Tuska, chcą głównie "świętego spokoju", a podmiotowość wymaga walki, zdecydowanych kroków, a niekiedy wyrzeczeń.
 
2.Zbudowanie instytucji (a także instytucji badawczych) zdolnych i chętnych do realizowania polskiej racji stanu, tak w UE jak i szerzej. I znowu, jak poprzednio, nie chodzi tylko o dyplomację, armię, służby ale również - w nie mniejszym stopniu - o uniwersytety, thin tanki, szkoły, instytucje badawcze. 
 
3.Odbudowa zniszczonej przez kolejne reformy armii (częściowo z poboru, bo nie jesteśmy w stanie zbudować rzeczywiście silnej armii tylko w oparciu o zawodowców), i przywrócenie jej etosu (i to nie tego z PRL-u czy RPRL, ale tego z II RP). Uzbrojenie, wykształcenie, ale i formowanie polskich żołnierzy - musi być realnym priorytetem. Cięcie wydatków na wojsko, to zwyczajne wystawianie nas (a nie tylko żołnierzy w Afganistanie) na niebezpieczeństwo.
 
4.Zdefiniowanie strategicznych celów Polski, zarówno w geopolityce, jak i strategii modernizacyjnej. A później szukanie środków do ich realizacji - z pełną świadomością, że decyzje rządu powinny przybliżać nas do strategicznych celów.
 
5. Wykorzystanie Polonii do skutecznego lobbingu w Stanach Zjednoczonych i innych krajach (wzorem Izraela).
 
Podjęcie tego wyzwania, to warunek pojawienia Polski i Polaków nie tyle na mapie Europy, ile wśród państw podmiotowych. Trudno jednak nie zadać pytania, czy jesteśmy zdolni do realizacji takiego projektu. Poparcie dla Donalda Tuska realizującego zupełnie odmienny model rozwoju (a w zasadzie "zwoju") Polski wymusza ostrożność w nadziejach na silną, podmiotową Polskę. Ale z drugiej strony trzeba mieć świadomość, że tylko ona może nas uchronić przed powtórką ze scenariusza roku 1939 czy 1944. 

Chrześcijański konserwatysta Tomasz Terlikowski Utwórz swoją wizytówkę A oto i moje dzieła :-) Apel ATK ws. CBA

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka