Tomasz P. Terlikowski Tomasz P. Terlikowski
1180
BLOG

Bojaźń i drżenie

Tomasz P. Terlikowski Tomasz P. Terlikowski Polityka Obserwuj notkę 68

Tragiczne wydarzenia, absurdalne w swojej przypadkowości, takie jak wypadek prezydenckiego samolotu i śmierć niemałej części polskiej elity – trzeba rozpatrywać z perspektywy religijnej. To ona odsłonić może Sens w tym, co tak życiowo, docześnie bezsensowne. A także uświadomić, że ta tragedia jest zadaniem do wypełnienia. A najlepszym dowodem na prawdziwość tego zdania jest felieton Agaty Bielik-Robson z "Krytyki Politycznej", która na tragedię Polski postanowiła sie spojrzeć z wyżyn zimnego rozumu, bez jakiegokolwiek odniesienia do perspektywy religijnej czy metafizycznej. Efekt takiego myślenia był zaś najdeliklatniej rzecz ujmując żałosny.

I dlatego nie będę go komentował. Nie ma sensu. Wrócę natomiast do rozważań religijno-metafizycznych, których nie wolno, moim zdaniem, pomijac. Myśląc o wydarzeniach w Smoleńsku trudno uciec od symboliki. I chodzi tu nie tylko o miejsce wypadku, które już wcześniej uświęcone było krwią polskich patriotów, nie tylko o czas doczesny (70. rocznica mordu w Katyniu), ale również o czas święty, liturgiczny, który wciąż nam towarzyszy. To on ma tu szczególne znaczenie. Ofiary oddały swoje życie w wigilię Niedzieli Miłosierdzia, w czasie której Kościół szczególnie przypomina prawdę o Miłosierdziu Bożym, do którego uciec się może każdy nawet największy grzesznik. I uzyskać odpuszczenie grzechów.

Objawienia Bożego Miłosierdzia są nierozerwalnie związane z polskością. I nie chodzi tylko o to, że święta Faustyna Kowalska była Polką, ale również o to, że Polska zajmuje szczególne miejsce w objawieniach Bożego Miłosierdzia. Jezus stwierdza wprost, że to z naszego kraju wyjdzie iskra Boża, która przygotuje świat na powtórne jego przyjście. Oczywiście słowa te odnosić należy przede wszystkim do samych objawień czy do papieża z Polski, który nie tylko kanonizował siostrę Faustynę, ale i Bożemu Miłosierdziu poświęcił sporą część swojego nauczania. Nie oznacza to jednak, że nie należy ich odnosić także do Polski i do Polaków. Zwracał na to zresztą uwagę także sam Jan Paweł, który w czasie ostatniej pielgrzymki do Polski apelował, abyśmy byli świadkami Bożego Miłosierdzia dla świata, i byśmy głosili Europie i światu prawdę o zbawczej mocy Krzyża.

A ten polski wątek widać także w tym, że pierwsza próba – wtedy nieskuteczna – przekazania światu orędzia Bożego Miłosierdzia także dokonała się w Polsce. Chodzi o objawienia siostry Marii Franciszki Kozłowskiej, które – przynajmniej w pierwszej swojej części – są zgodne z objawieniami siostry Faustyny. Niestety Maria Franciszka Kozłowska odstąpiła od Kościoła, i od tego momentu jej objawienia zmieniły sie, a życie (może jeszcze mocniej widać to na przykładzie jej najbliższego współpracownika arcybiskupa Kowalskiego) przestało być święte. Bóg jednak nie zrezygnował i ponowił te objawienia, tym razem przekazując je prostej siostrze drugiego chóru. Ale nadal Polce.

I już choćby to powinno nam uświadomić, że jesteśmy związani z tymi objawieniami, jesteśmy – jako naród – jakoś w nie wpisani. Wybraństwo, wbrew dziecinnym opiniom, nie oznacza jednak w chrześcijaństwie jakiś profitów, a wezwanie do współuczestnictwa w cierpieniu. Polska to wyzwanie podejmowała. Tragedia rozbiorów i powstań (piszę to ze świadomością, że po ludzku da się wskazać odpowiedzialnych tym tragediom) poprzedzała objawienia Miłosierdzia Bożego, a może je przygotowywała. A potem przyszła II wojna światowa, dramatyczna rzeź katyńska, ofiara powstania warszawskiego, komunistyczne lata prześladowań i mordów. I wreszcie świt nadziei, jakim był pontyfikat Jana Pawła II, który stanowił zwieńczenie pewnej części naszej historii.

Pontyfikat ten nie był jednak nagrodą, bonusem historycznym, ale wielkim zadaniem dla Polaków. Papież przez dwadzieścia lat wychowywał nas do konkretnych zadań, o których bardzo mocno mówił. Ewangelizacja Europy, bycie świadkami Miłosierdzia w świecie,  zbudowanie demokracji nieliberalnej i prawdziwej solidarności – to tylko niektóre z zadań, jakie stawiał przed nami – posługując się głosem Ojca Świętego – Bóg. I trudno nie zadać sobie pytania, na ile je podjęliśmy, a na ile zadowoliliśmy się dziecięcym samozadowoleniem z tego, co nam się przydarzyło. Trudno nie zadać sobie pytania, czy nie próbowaliśmy uciec od misji, jaką stawiał przed nami Bóg w „normalność” Zachodu. Jeśli tak było, to ta tragedia jest wyraźnym przypomnieniem, że nie będzie nam dane bycie „normalnym” narodem, który może żyć w świętym spokoju, że od nas Pan Bóg wymaga co jakiś czas daniny krwi, ofiary (czasem boleśnie absurdalnej) z najlepszych synów.

Ale smoleńska tragedia jest także zadaniem dla nas. Jeśli Bóg dopuszcza taki dramat, to nie robi tego po nic, ale po to, by niezwykle mocno wezwać nas do działania, przemiany i zaangażowania. I jakoś nie wierzę, żeby chodziło tylko o podniesienie poziomu debaty (nie trzeba ofiary z życia prezydenta i prawie stu innych osób do nauczenia kultury osobistej części posłów czy dziennikarzy), ale o coś zdecydowanie więcej. Odczytanie tego zadania – w perspektywie symboliki smoleńskiej tragedii – jest dla nas zadaniem. Z odrzucenia go, z odmowy zaangażowania będziemy rozliczeni na sądzie ostatecznym. I biada nam, jeśli – po takim znaku – udamy, że nic się nie stało. Wtedy pozostanie nam tylko bojaźń i drżenie.

Tekst jest częściowo przerobionym felietonem, który ukazał się w najnowszym numerze "Gazety Polskiej".

Chrześcijański konserwatysta Tomasz Terlikowski Utwórz swoją wizytówkę A oto i moje dzieła :-) Apel ATK ws. CBA

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka