Tomasz P. Terlikowski Tomasz P. Terlikowski
336
BLOG

Paradygmat amnezji

Tomasz P. Terlikowski Tomasz P. Terlikowski Polityka Obserwuj notkę 64

 Amnezja staje się głównym aksjomatem polityki miłości. Jej obecnym celem jest wymuszenie zapomnienia o Smoleńsku. Tylko w ten sposób można bowiem zachować zgodę na post (a w zasadzie pseudo) politykę. I właśnie stąd bierze się wojna z krzyżem czy lekceważenie śledztwa i uznawanie nieufnych za „oszołomów”. Problem tylko w tym, że narody bez przeszłości tracą przyszłość. Walka o pamięć i prawdę jest zatem walką o nasze państwowe i narodowe być albo nie być...

10 kwietnia 2010 roku powinien być w polskiej historii momentem zwrotnym. Absurdalny wypadek (a może wcale nie wypadek) pozbawił życia niemal setkę polityków, w tym – co symboliczne prezydentów II i III Rzeczpospolitej. Ludzie wyszli na ulice, do trumien ze zwłokami ofiar ustawiały się ogromne kolejki, a solidarność międzyludzka manifestowała się niezwykle mocno. Pokazała się Polska solidarna, republikańska, przywiązana do wartości i polskości. I to wywołało przerażenie elit, które uległo jeszcze wzmocnieniu po bardzo dobrym wyniku Jarosława Kaczyńskiego. I właśnie efektem tego przerażenia jest obecna wojna z pamięcią o Smoleńsku, której tylko jednym z wymiarów jest walka z krzyżem.  

Dążenie do amnezji ma przyczyny niezwykle proste. Otóż Smoleńsk 2010 i to niezależnie od jego przyczyn) obnaża katastrofalną słabość polskiego państwa. Jeśli był to tylko wypadek, to jest on konsekwencją całego ciągu zaniedbań i błędów, tak w wojsku, jak i we władzach cywilnych. Nie byłoby też tej katastrofy, gdyby nie to, że premier Donald Tusk zdecydował się wejść w grę, którą rozpisała rosyjska dyplomacja, by ośmieszyć Lecha Kaczyńskiego. Jeśli zaś była to (co bada, warto przypomnieć, prokuratura) jakaś forma zamachu, to również przyczyną jest słabość naszego państwa. Skutkiem jego słabości jest także to, co dzieje się obecnie po stronie rosyjskiej ze śledztwem, które skupia się na dowodzeniu niewinności Rosjan. I jedno i drugie kwestionuje dość mocno kwestionuje mit najwspanialszego państwa, jakim ma być III RP, a także pokazuje, że wzmocnienie Rzeczpospolitej (o którym nic lub niemal nic nie mówi PO) pozostaje zadaniem do wykonania. O wiele wygodniej jest jednak udawać, że nic się nie stało, niż zabrać się do ciężkiej pracy reformowania państwa i walki o suwerenność Polski. 

I to dlatego już w kilkadziesiąt godzin po wygranych wyborach Bronisław Komorowski zabrał się za rzecz, wydawałoby się najmniej istotną, czyli za sugerowanie metropolicie warszawskiemu, by zabrał krzyż sprzed pałacu. Jego obecność tam przypomina bowiem, jakie są źródła jego prezydentury, na czym została ona zbudowana, ale także boleśnie uświadamia, że propaganda sukcesu i świetny PR nie są w stanie zastąpić realnej polityki. I dlatego krzyż musi zniknąć, by nie psuł dobrego nastroju prezydenta i jego ekipy, i by nie wywoływał emocji…

Zwycięstwo takiej polityki oznacza jednak, że nie wyciągniemy wniosków z katastrofy, a ona sama pójdzie na marne. Tylko pamięć (a ta wymaga symboli) daje nadzieję, że na tamtej tragedii (ale również na mordach na oficerach w Katyniu czy Powstaniu Warszawskim – a piszę to z pełną świadomością nieadekwatności porównania) zbudujemy mocne państwo, którego celem będzie – jak w syjonizmie – „niedopuszczenie do powtórki takich sytuacji”. Niedopuszczenie do kpienia z prezydenta, do rozgrywania wewnętrznych konfliktów przez rosyjską dyplomację i do tak bezsensownych śmierci. Jeśli zaś zapomnimy, to może być tylko gorzej.

Walka z krzyżem ma jednak jeszcze jeden cel. Chodzi o skłócenie części konserwatywno-katolickiej opinii publicznej z hierarchią. Sugestie – Grasia czy Komorowskiego – by sprawę krzyża załatwił Kościół (choć to nie on postawił ten symbol) są na to najlepszym dowodem. Tak Graś, jak i sam Komorowski mają pełną świadomość, że usunięcie krzyża przy pomocy służb miejskich czy policji wywołałoby gigantyczny skandal. Próbują więc zepchnąć to na hierarchię, licząc na to, że nie będzie ona chciała otwartej wojny z władzami. Problem polega tylko na tym, że jeśli metropolita warszawski rzeczywiście się na takie działania zdecyduje, to dla odmiany wywoła silną reakcję części (niemałej i często najbardziej zaangażowanej) warszawskich katolików, w tym także księży.

PO będzie to oczywiście na rękę, bo dzięki niemu będzie można przeciwstawiać (na nowo) katolików toruńskich i łagiewnickich i przekonywać, że głównym problemem polskiego Kościoła jest jego upolitycznienie. Straty zaś poniesie Kościół… I tylko on. A dzięki temu będzie bardziej uległy i mniej wymagający od polityków, którzy chętnie fotografują się przy przyjmowaniu komunii, ale nie gdy przychodzi do realizacji kwestii kluczowych dla ludzi rzeczywiście wierzących. Wtedy pokazują figę!

Chrześcijański konserwatysta Tomasz Terlikowski Utwórz swoją wizytówkę A oto i moje dzieła :-) Apel ATK ws. CBA

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka