Tomasz P. Terlikowski Tomasz P. Terlikowski
2428
BLOG

Na Jackiewiczu się nie skończy!

Tomasz P. Terlikowski Tomasz P. Terlikowski Polityka Obserwuj notkę 21

 Eutanaziści nie ustają w próbach zalegalizowania w Polsce zabijania chorych i niepełnosprawnych. I jak zwykle wykorzystują do tego dramatyczne historie, które mają nas przekonać do tego, że zabójstwo jest najlepszym wyjściem. Po te środki sięga również „Gazeta Wyborcza” odwołując się do historii Barbary Jackiewicz, która chce by sąd wydał zgodę na zabicie jej syna.

Historia Barbary Jackiewicz brzmi dramatycznie. Argumentacja, jaką stosuje, emocje jakie ona wywołuje nie pozostawiają obojętnym. A jeśli do tego dodać środki dziennikarskie stosowane przez zwolenników likwidacji chorych – to trudno nie być przekonanym do zabójstwa. Problem zaczyna się dopiero wtedy, gdy przeanalizujemy nie tylko kwestie moralne (tu nie może być wątpliwości, że zabójstwo jest niemoralne), ale również sam tekst. Dopiero wtedy okaże się, że sprawa jest szyta grubymi nićmi, a jej celem jest legalizacja zabijania.

Przesadzam? Otóż nie. Barbara Jackiewicz – a dokładniej rozmawiająca z nią Ewa Siedlecka – robi wszystko, byśmy byli przekonani, że w całej sprawie chodzi wyłącznie o dobro syna. Ale nie jest to wcale takie oczywiste. Uważna lektura tekstu pozwala dowiedzieć się, że mężczyzna był otoczony fantastyczną opieką w Fundakcji Światło, ale... mama zachorowała na serce, więc przeniosła go gdzie indziej. I tam najwyraźniej nie zajmowano się nim najlepiej. Stąd zapalenia, ból i cierpienie. Także matki, która nie może już patrzeć na cierpienie dziecka. I ponownie domaga się zabicia dziecka.

- Jeździłam do niego, kiedy mogłam, ale zaczęły mi się kłopoty z sercem, więc przeniosłam go bliżej domu, do ośrodka w Warszawie. Od jakiegoś czasu obserwowałam u niego objawy bólu: pocił się obficie, miał ślinotok, jęczał. W końcu okazało się, że nie oddaje moczu - opowiada matka. - Zawiozłam go do szpitala na Bielanach i tam się okazało, że zarosła mu cewka moczowa. Kiedy ten zrost przebijano - chyba bez znieczulenia - widziałam, jak podnosi ręce, zaciska pięści i się poci. Ja nie mogę patrzeć na cierpienie zwierzęcia, a co dopiero własnego dziecka! On ma już dwie dziury w ciele: w gardle - po tracheotomii (do oddychania) i w brzuchu - do odżywiania jelitowego. Teraz zrobią mu kolejną dziurę - do pęcherza. Jak długo można tak męczyć człowieka?! On cały czas cierpi, a lekarze tylko rozkładają ręce, że to przypadek nierokujący. Nawet nie wykonano porządnego badania mózgu, bo badanie jest drogie, a on nie rokuje. A kiedy w szpitalu widzą, jak koło niego chodzę, jak mu poprawiam skarpetki, jak go wycieram, kiedy się poci, to słyszę, że jestem nadopiekuńcza. A ja przecież wiem, że jak go takiego mokrego wyniosą do karetki, to będzie następna infekcja. Nie chodzi mi o to, że od tego umrze - bo śmierć jest dla niego wyzwoleniem. Chodzi o to, że to będzie dla niego dodatkowe cierpienie. Całe jego życie to cierpienie: od odleżyn, zalegającego śluzu, zapaleń w kolejnych miejscach od tych wszystkich rurekopowiada „Gazecie Wyborczej” matka.

Opowieść pani Barbary jest niezwykle ciężkim oskarżeniem polskiej służby zdrowia. Jeśli rzeczywiście lekarze czy pielęgniarki zachowują się tak jak ona opowiada, to nie najdelikatniejszym określeniem na ich działanie jest stwierdzenie braku profesjonalizmu, innych nie będę cytował, bo są one niecenzuralne. Brak znieczulenia, odmawiania środków znieczulających, złośliwe komentarze w odniesieniu do matki – to wszystko skandal. Ale odpowiedzią na niego nie może być zabójstwo, a przywołanie do porządku lekarzy i wyciągniecie wobec nich konsekwencji.

Jeśli dziennikarze czy politycy chcą pomóc panu Krzysztofowie czy pani Barbarze, to zamiast debatować nad tym, czy wolno kogoś zabić, powinni raczej zająć się pytaniem o to, czy nasi lekarze prezentują wystarczający poziom etyczny, czy na badania osób w stanie analogicznym do stanu pana Krzysztofa są wystarczające środki finansowe, czy widzimy w nich ludzi, czy już tylko warzywa. To są istotne pytania i istotne problemy, których rozwiązywaniem powinniśmy się zająć. Nie jest natomiast takim problemem, pytanie czy lekarz ma się przekwalifikować na kata, zabójce chorego.

Trudno zresztą nie zadać sobie pytania, jakie będą społeczne skutki zgody na to, by zamiast leczyć czy opiekować się, placówki medyczne zajęły się likwidacją chorych. Czy naprawdę tak trudno zrozumieć, że jeśli wydamy taką zgodę raz – w nawet niezwykle dramatycznej sytuacji – to wówczas otwarta zostanie furtka do zabójstwa (bo nawet nie eutanazji) w tysiącu innych sytuacji? Tak było z aborcją, której propagowanie zaczęto od wyjątkowych sytuacji, a teraz jest ona „prawem kobiety”. Czy zwolennicy zabijania chorych naprawdę wierzę, że na jednym Jackiewiczu się skończy? Że ubezpieczyciele, dla których tańszym rozwiązaniem jest zabicie niż płacenie na opiekę, nie będą naciskać na rodziny czy prawodawców? Czy naprawdę jesteście pewni, że za lat dwadzieścia czy trzydzieści „Gazeta Wyborcza” nie zaserwuje wam wstrząsającej historii młodego małżeństwa, które musi męczyć się z dziadkiem, co się ślini i którego życie nie ma już sensu? I że nie znajdzie się wówczas jakiś „etyk”, co będzie zapewniał, że to najlepsze wyjście?

Ja nie mam takiej pewności. I choćby dlatego (pomijam tu całkowicie kwestie etyczne, religijne czy moralne) nie przyłożę ręki (czy pióra) do zabijania. Emocjonalny szantaż mnie nie przekona. Tym bardziej, że pamiętam, że u źródeł legalizacji eutanazji w Niemczech też była prośba rodziców, którzy nie chcieli, by ich upośledzone dzieci się męczyły. Wtedy i teraz eutanazistom trzeba powiedzieć NIE.  

Chrześcijański konserwatysta Tomasz Terlikowski Utwórz swoją wizytówkę A oto i moje dzieła :-) Apel ATK ws. CBA

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka